top of page
  • Zdjęcie autoraAneta Strzeszewska

DLA SYNUSIA OD TATUSIA- ODSŁONA CZWARTA.


I co z tego że Julek ma swój pokój. Spędza w nim sporo czasu- ale głównie są to noce

i popołudniowe drzemki.

Bo po pierwsze: zabawa w nim jest dla niego jak nagroda, a dla mnie jak ostatnia deska ratunku.

Gdy drze się tak, że od sąsiadów wstyd i nic nie pomaga... to mówię magiczne:

,,A może pójdziemy do Twojego pokoju?”

Po drugie: nie jestem matką, która wstaje wcześniej albo kładzie później żeby posprzątać, ugotować- a w dzień jest ciągle tylko dla dziecka. Może w ekstremalnych sytuacjach...

Kiedy Julek ma drzemkę, ja oddaję się kontemplacji i samorozwojowi.

Leżę na kanapie i oglądam tv🤷‍♀️🤰. Jem i gadam przez telefon:)

Wszystko co trzeba robię więc przy dziecku i z dzieckiem.

Głównie w kuchnio- biuro- salonie.

Trudno - nie poświęcam mu może 100%uwagi🤷‍♀️. Czasem musi zaczekać, pobyć uwięzionym w huśtawce (np. gdy ja czyszczę świątynie dumania niebezpiecznym Domestosem...)

A czasem ja muszę wyłączyć palnik, psując tym samym danie główne- bo on mnie potrzebuje.

Czasem może za długo leżał w bujaczku, a czasem spacer był za krótki.

Bywa🤷‍♀️.

Już dawno obaliłam ideały macierzyństwa, o których gdzieś czytałam. Nie da się tak.

Spędzając razem czas wiele się od siebie nawzajem uczymy. Często się na siebie wkurzamy, wspólnie śmiejemy ale i płaczemy. Nie wierzę że ktoś ma macierzyństwo bez łez.

Ale, do rzeczy.

Spędzając razem czas, dzielimy również wspólną przestrzeń, która już teraz jest za mała-

a na rozciągnięcie lokalu się szybko nie zanosi.

Chociaż kto wie:)

Są dzieci które mają swój kącik, siedzą w nim i się bawią...

Julek jednak wywala wszystkie zabawki na całą podłogę, zanosi na schody, do łazienki... są wszędzie i - ku wielkiej radości dziecka- ciągle ich przybywa.

Najgorsze są te malutkie, które sprząta się długo, na kolanach i które uwielbiają wpadać pod kanapę.

Początkowo, wszystko miało w salonie swoje miejsce. Książeczki na parapecie, na szafkach stały równiutko ustawione duże zabawki, w koszyczkach leżały mniejsze, itd....

Do momentu aż szlag mnie trafił, sprzątając to 2 razy dziennie- segregując, układając, wyłączając...i szukając miejsc gdzie można je jeszcze upchnąć. Np. w romantycznym bio-kominku...

Połowę schowałam i wymieniam co jakiś czas a połowa znalazła się w skrzyni.


Tata zrobił taką , żeby pomieściła sporo. Mieści również Julka i to jej dodatkowe zastosowanie:)

Ma kółka więc czasem jest jeździkiem, który popcha nawet matka- ciężarówka:)

Nie ma zamknięcia bo jeszcze zamknęłabym się w niej sama i udawała że mnie nie ma:)

 

Oprócz wspólnej zabawy, codziennie przenosimy się do drugiej części, naszego jakże wielkiego apartamentu- czyli kuchni. Wiadomo po co. Wszystkie szafki są otwarte, gary wyjęte a i tyłek czasem zamrożony.

Pewnego dnia... ,,Chce wyżej! Wyżej!”- wolał Julek.

Napotykając opór ze strony zimnej MADKI, brzdąc postanowił przysuwać sobie do szafek kuchennych wszystko, co powodowało, że był choć ociupinkę wyższy.

Żal mi się dziecka zrobiło i wybłagałam u ojca, aby zarwał połowę leniwej niedzieli i wykonał dziecku jakiś HELP KITCHEN.

Bo po co kupić nowy albo z olx. Przecież są w szopie jakieś dechy.



Pyk pyk, stuk puk i dziecko szczęśliwe !


Z góry przepraszamy sąsiadów którym dźwięk wyrzynarki ,,umilił” niedzielne popołudnie .


A teraz kosztorys:

O zł, ponieważ akurat wszystko było w szopie: zrzynki pozostałe z innych projektów, stare kółeczka... a śrubek Ci u nas dostatek.

bottom of page